Elf przeklęty na wieki...

środa, 8 stycznia 2014

Prolog 00

     Tysiące lat temu elfy pochodzące z Mrocznej Puszczy miały potężnego władcę zwanego Thranduilem. Miał o syna Legolasa, mężnego i utalentowanego księcia Leśnego królestwa i mnie, córkę o imieniu Lesha, młodziutką, piękną a zarazem waleczną księżniczkę. Elfy prowadziły spokojne życie w zgodzie z każdym stworzeniem jakie otaczało las, który zamieszkiwaliśmy. Utrzymywaliśmy sojusz nawet z krasnoludami, zamieszkującymi podziemia w krainie zwanej Erebor. Podziemne miasto, bogate w szlachetne kamienie i złoto. Zawsze miałam marzenie by ujrzeć potęgę krasnoludów na własne oczy. Nie wiedziałam czy kiedyś w ogóle nadejdzie ten dzień jednak stało się coś niesamowitego. Do naszej krainy doszły słuchy o tym, że krasnoludy wydobyły ze skały szlachetny kamień. Został on nazwany Arcyklejnotem. Król krasnoludów - Thror uważał, ze to jego przeznaczenie. Wkrótce okazało się, że do Ereboru zaczęły zjeżdżać się różne rasy, by oddać pokłoń wielkiemu władcy podziemi. Mój ojciec również zamierzał tego uczynić. 
Tamtego dnia wraz z Legolasem biegaliśmy po lesie, by w formie zabawy zmierzyć się na swoje umiejętności. Być może zawsze żyłam w cieniu starszego brata jednak bardzo go kochałam. On zawsze uczył mnie jak zwinnie posługiwać się bronią. Łukiem jak i mieczem. W sielankowych chwilach byliśmy dość niesfornym rodzeństwem, które uciekało z zamku by polować po nocy na wrogów stwarzając tym samym zagrożenie sobie jak i całemu królestwu. Thranduil potrafił wybaczać jednak potrafił być też ojcem surowym. Późnym popołudniem wróciliśmy do królestwa gdzie przy wejściu strażnik miał nam do przekazania wiadomośc.
- Wasz ojciec czeka.
Co miał nam do przekazania ważnego? Ruszyliśmy więc do naszego ojca. Nie często wzywał nas do siebie, a już naprawdę bardzo rzadko zdarzało się abyśmy stali przed nim oboje. Wspięliśmy się po kamiennych schodach prowadzących wysoko przed tron, na którym zasiadał Thranduil i zatrzymaliśmy się na kamiennej posadzce.
- Jesteście wreszcie - powiedział i spojrzał na nas. Wstał i zszedł po schodkach do nas.
- Jutro z samego rana wyruszamy do Ereboru - dodał i odwrócił się plecami do nas. 
Nie mogłam w to uwierzyć. Pozwolił mi wybrać się w podróż do krasnoludów. Czyżby ojciec chciał składać pokłon władcy podziemia? To nie było ważne. Uśmiechałam się w duchu do siebie. To miała być moja pierwsza dłuższa podróż. Zazwyczaj nie wolno było mi się oddalać od Mrocznej Puszczy. A jeśli chciałam przekroczyć granicę musiał być ze mną Legolas. Byłam pilnowana przez ojca. W końcu byłam jego jedyną córeczką. Córeczką tatusia. Spojrzałam na brata, a on na mnie posyłając mi swój delikatny uśmiech. Nie było na co czekać od razu pobiegłam do siebie by do swojej małej torebeczki zapakować potrzebny ekwipunek. Elficki chleb, który mógł nasycić jednym kąskiem i woda do picia. Więcej nie było mi potrzeba.
Słońce chyliło się ku zachodowi, więc zapewne zbliżała się późna godzina. Stanęłam przy swoim oknie, które jako jedyne skierowane było na otwarta przestrzeń. Było skierowane dokładnie na zachód. Ze swojego okna widziałam dolinę w górach,a  tam zachodzące słońce. Przez ostatnie kilka minut obserwowałam zachód, aż wkrótce słońce zniknęło za górami. Nastał wieczór i zbliżała się ciemna noc. Nie było co siedzieć, a skoro z samego rana mieliśmy wyruszyć to postanowiłam się wyspać. Zdjęłam swój strój myśliwski i przyodziałam nocną koszulę. Delikatną i lekką, białą i długa aż po ziemię. Położyłam się w niej do wielkiego łoża z przezroczystym baldachimem. Usnęłam od razu.
Następnego dnia obudziłam się wraz ze wschodem słońca. Nie wpadało ono bezpośrednio do mojego pokoju jednak czułam, że słonce jest już na niebie. Wyskoczyłam od razu z łóżka i ubrałam swoją wyjściową szatę. Piękna i długa sukienka, była odpowiednia na tę okazję. Na głowę zaś włożyłam tiarę, której przeważnie nie lubiłam nosić. Zakładałam ją tylko na specjalne okazje, a ta wydawała się być odpowiednia. Na ramiona zarzuciłam srebrzysty płaszcz zapinany pod obojczykiem. Na nogi zaś włożyłam białe buty. Byłam już gotowa. Opuściłam swoją komnatę i zeszłam na niższy poziom królestwa gdzie można było spotkać wszystkie elfy zamieszkujące tutejsze domki na drzewach. Ojciec już czekał. Uśmiechnął się do  mnie, zapewne widząc, że ubrałam to co powinnam nosić na co dzień. Wiedziałam doskonale, że taki widok cieszy mojego ojca. Jednak wiedziałam, że jeszcze bardziej cieszy go to iż potrafię biegle władać bronią. Po chwili zjawił się też Legolas. Było z nami jeszcze dwóch strażników. Konie czekały już na nas, a na ojca potężny łoś. Każdy dosiadł swojego zwierza i ruszyliśmy.
Do Ereboru szliśmy niecały dzień. Po południu byliśmy już na miejscu. Daliśmy zwierzęta pod opiekę krasnoluda i stanęliśmy przed potężnym, kamiennym wejściem. Nie mogłam się nadziwić jakie to miejsce jest cudowne. Dostaliśmy pozwolenie, żeby wejść do króla. Wielka brama została otwarta przed nami i z razem z Trhanduilem na czele weszliśmy do środka. Panował półmrok, jak to w podziemiach zazwyczaj bywa. Na skalistych ścianach paliły się pochodnie co dawało oświetlenie wnętrza. Przybyliśmy oddać pokłon władcy podziemia. Już po chwili staliśmy przed tronem Throra, gdzie w krześle tronowym widniał arcyklejnot. Emitował on jasne światło, był przecudny. Niestety w podziemnym królestwie nie zawitaliśmy na długo nad czym bardzo ubolewałam. Miałam ochotę poznać gościnność krasnoludów ale zamiast tego przy wyjściu poznałam dwóch braci. Kili i Fili. Miałam okazję przez chwilę z nimi porozmawiać jednak nie miałam nadziei na kolejne spotkanie. Kili już od pierwszego spotkania wpadł mi w oko. Kiedy krasnoludy odprowadziły nas do przygotowanych koni w drogę powrotną odwróciłam się za chłopakiem. Był przystojnym brunetem. Nie robiąc sobie złudnych nadziei dosiadłam konia i pomachałam braciom na pożegnanie. Mimo, że spotkaliśmy się tylko na chwilę od razu ich polubiłam. jednak Kili miał w sobie coś więcej i w drodze powrotnej moje myśli krążyły już tylko wokół niego.
- Nie powinnaś robić sobie złudnych nadziei. Jesteś elfem - usłyszałam po chwili od ojca. Uniosłam wzrok do góry patrząc na niego. Zapewne jak zawsze miał rację. Nie powinnam.
Wieczorem byliśmy już z powrotem w Leśnym Królestwie. Odwiedziłam swoje źródełka, w których wzięłam krótką kąpiel i wróciłam do sypialni. Ubrałam koszulę nocną i bez słowa położyłam się spać.
[...]
Mijały dni tygodnie i miesiące. Długo odpędzałam od siebie myśli związane z krasnoludem. Ojciec miał rację, a ja wiedziałam, że nigdy więcej się nie spotkamy.
Spoza granic naszego królestwa przybywały coraz nowsze wiadomości. Złe wiadomości. Kończyły się czasy pokoju i następowały zimne i mroczne dni. Dowiedziałam się, że ojciec szykuje armię. Nie wiedziałam jednak po co. Wkrótce usłyszałam wieść o smoku nadciągającym nad Erebor. Zwabiony bogactwem krasnoludów pragnął odebrać wszystko co posiadało to plemię.
- Tato! - wbiegłam po schodach przed tron ojca - Chcę jechać! Mogę walczyć! - spojrzałam na Thranduila oczekując odpowiedzi. To była okazja by znów wybrać się do królestwa krasnoludów. Okazja by spotkać Kil'ego.
- Nie! - zaprotestował ojciec - Zostaniesz tutaj. Tauriel się tobą zajmie - powiedział już nieco spokojniejszym tonem. Tauriel. Moja niańka... Za każdym razem gdy ojciec opuszczał Leśne Królestwo musiałam w nim zostać sama właśnie z nią. Zmierzyłam kobietę wzrokiem. Miała w sobie coś co sprawiało że jej nie znosiłam. Ojciec mnie tylko minął i zatrzymał się na kamiennych schodach, nie odwracajac się rzekł:
- To dla twojego dobra. Musisz pilnować królestwa.
Armia wraz z królem Thranduilem i księciem Legolasem wyruszyła w stronę Ereboru. Z najwyższych okien mogłam tylko odprowadzić ich wzrokiem. Nie chciałam przebywać tutaj z Taurielą. Już od pierwszych chwil tego dnia unikałam jej osobowości. Wiedziałam, że tak naprawdę ma mnie pilnować bym nie opuściła Mrocznej Puszczy.
Nim jeszcze zdążył nastać wieczór ojciec wrócił. Wrócili wszyscy. Nikt nie zginął. Wybiegłam im naprzeciw. Nie miałam pojęcia co się stało.
- Thror postradał zmysły. Oszalał na punkcie bogactwa. Nie mogliśmy im pomóc - rzekł ojciec. Mówił to tak obojętnie.
Minął mnie i podążył do swojego tronu. Pobiegłam za nim mało nie potykając się o schody. Jak on mógł? Przecież byli sojusznikami. Krasnoludy oczekiwały na pomoc a on ich po prostu wystawił.
- Jak mogłeś pozwolić na to! One liczyły na Ciebie! - krzyknęłam na niego. Ojciec zatrzymał się tyłem do mnie.
- Powiedziałem jasno. Im nie można było pomóc. Było już za późno - powiedział spokojnym tonem.
- To nie król Thror jest zadufany w sobie. To Ty jesteś w sobie zadufany! Wielki król a drży na wieść o smoku! - nim się obejrzałam ojciec chlasnął mnie zewnętrzną stroną dłoni w policzek. Mój ojciec. Spoliczkował mnie. Poczułam na kości policzkowej jego srebrny pierścień, który nosił na dłoni. Spojrzałam na niego. Wyraz na jego twarzy był obojętny i jak zwykle wyniosły. Dumny.
- Wynoś się stąd - skwitował krótko i zniknął na schodach.
Kazał mi się wynosić z Leśnego Królestwa. Było to jednoznaczne z wygnaniem i przekleństwem. Nie sprzeciwiałam się nawet. Kiedy się odwróciłam by pobiec do swojej komnaty ujrzałam Legolasa. Był zmartwiony. Widać było po nim wszystko. Opuściłam tylko wzrok i minęłam go uciekając do swojej komnaty. Tam do torebki schowałam elficki chleb i buteleczkę wody źródlanej. Spojrzałam ostatni raz na swoją tiarę biorąc ją w dłonie i podeszłam do okna. Westchnęłam i wyrzuciłam tiarę przez okno, która wpadła do rzeki płynącej na dole.
- Oszalałaś?! - widząc minę starszego brata poznałam, że jest zdruzgotany tym co przed chwilą zrobiłam.
- Nie będzie mi już potrzebna. Zginę razem z tiarą w Śródziemiu kiedy wy odpłyniecie stąd. Ojciec nie zmieni zdania znasz go przecież lepiej niż ja. *Namarië, Legolasie.. - zabrałam torebeczkę i przerzuciłam ją przez ramię. Zapięłam kołczan ze strzałami, a także pokrowiec na miecze na plecach. Zabrałam łuk i opuściłam komnatę. Bez zastanowienia i Legolas wyszedł za mną. Szybko zbiegłam po schodach do bramy i wybiegłam.
- Zaczekaj! - zatrzymał mnie przed bramą - Zrobię wszystko, żebyś wróciła do królestwa. Obiecuję Ci to.. - spojrzał mi w oczy. Wziął moją dłoń i położył na niej srebrny wisiorek. Spojrzałam na to. Z pewnością był jego, bo zawsze na szyi nosił srebrny łańcuszek, a teraz go nie miał. Na łańcuszku był medalik a na nim wygrawerowana literka "L". No tak. Pierwsze litera naszych imion. Taka literka była też na mojej tiarze. Spojrzałam na brata.
- **Hannon le.. - podziękowałam wieszając wisiorek na szyi. Dostawałam od brata zawsze jakiś przedmiot. Tak składał mi obietnice, z których się wywiązywał. Nie mogłam wierzyć w to, ze uda mu się zmienić zdanie ojca. Przytuliłam go, on mnie a potem odeszłam. Po chwili zaczęłam biec by jak najdalej być od Mrocznej Puszczy. Nie miałam pojęcia dokąd mogę się udać. Nie odwracając się biegłam przed siebie.
[...]
Wciąż biegłam ile sił w nogach. Nie wiem ile dni i nocy już wędrowałam jednak na pewno przebywałam już daleko od domu. Rozejrzałam się dookoła. Z pewnością się zgubiłam. Nie znałam tych stron ale byłam skazana tylko na siebie i swoje elfickie oko. Zapadał zmierzch a ja znajdowałam się na skraju lasu. Zaś z drugiej strony rozciągała się pagórkowata nizina pokryta zieloną trawą. Miejscami były widoczne łyse skały, a w oddali majaczyły góry.
Zebrałam kilka gałązek by rozpalić ogień na noc i znalazłam sobie miejsce koło niewielkiego kamienia przy którym siadłam. Trawa była miękka więc w razie gdybym chciała się przespać byłoby mi wygodnie. Rozpaliłam ogień i zjadłam trochę lembasów. Odczuwałam głód więc musiałam go zabić. Wkrótce zapadła noc. Gwieździsta i bezchmurna. Na niebie majaczył księżyc w kształcie rogalika. Siedziałam przy ognisku i wpatrywałam się w płomień gdy nagle usłyszałam czyjeś kroki. Chwyciłam łuk i strzałę naciągając ją na cięciwę i celując w nicość. Byłam jednak gotowa do ataku. Po chwili zauważyłam zarys jakiejś postaci. Z pewnością mógł być to człowiek. Wysoki potężny. Miał jednak na sobie szpiczasty kapelusz. Wiedziałam już, ze jest to jakiś czarodziej. On również się zatrzymał. Nie widziałam jego twarzy, ale on widział mnie. Wiedział kim jestem. Płomień dość dokładnie oświetlał moją skromną postać.
- Kim jesteś?! - rzuciłam pytanie i w napięciu wyczekiwałam na odpowiedź.
Postać milczała.
__________
*Namarië- Żegnaj (z jęz. elfów)
**Hannon le - Dziękuję (z jęz. elfów)

~~*~~
Takie małe wprowadzenie do wydarzeń :) Oczywiście będę zaczerpywała akcje z książki i z filmów jednak będę opisywała to oczami mojej bohaterki. Myślę, że tak źle nie było. Aczkolwiek pisałam o wiele gorsze początki. 
Pozdrawiam i do zobaczenia na www.cornelia-malfoy.blogspot.com Już w piątek w kolejnym rozdziale :)

1 komentarz:

  1. Podoba mi się, szczególnie spojrzenie ze strony bohaterki na przedstawione wydarzenia. Czytanie idzie lekko i płynnie. To lubię i czekam na więcej. :D

    OdpowiedzUsuń